Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdaje mu się arcy-filozofem, a Hugo arcy-poetą; reszta świata jest mu zupełnie nieznana, nawet z nazwiska. O kim nie czytał w Revue des Deux Mondes, o tym pewnie nie wie.
Podkomorzy ceni go ze trzech wiosek, które są w ekspektatywie, ale sądzi o nim z tą dziwną trafnością, z jaką częstokroć prości nasi starzy oceniają instynktowo ludzi.
— To mości dobrodzieju aktor, — powiedział mi na ucho; zważaj tylko, jak wszystko robi dla popisu, a nic z własnego uczucia. Przyszłość jak na dłoni. Straci co ma, ożeni się i skapcanieje. Głowa pusta, a łata się cudzem.
Łatwo się domyśleć, że do Cesi trudny był przystęp; ona wieśniaczka, słuchała z uszanowaniem konceptów naśladowanych z Charivari i Korsarza, ale ich nie rozumiała wcale i serdecznie się nudziła.
Ku wieczorowi odjechał kawaler nazad; mnie kazano się zostać.
— Nie takiego fircyka dam za męża mojej Cesi, — odezwał się podkomorzy. — Nie mam ochoty zbyć się jej z domu, a gdyby nawet za mąż poszła, położę za warunek mieszkanie razem. Muszę więc wybierać sobie zięcia i jej męża; podwójna trudność. Ale Cesia młoda, czasu dosyć. Spoglądał na mnie, jakby słówka wywoływał, ale ja milczałem. Przywieziono gazety z poczty i rozstaliśmy się. Cesia przeprowadziła mnie ulicą za dwór.
Nie mając o czem mówić, począłem ją zlekka prześladować pretendentem.
— Daj mi pokój Juljuszu, — odpowiedziała obojętnie, — gdzieżby ten Francuzik mógł się zająć taką jak ja prostaczką. — I uśmiechnęła mi się figlarnie. — Nie