Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dumałem, przysłuchiwałem się, modliłem uwielbieniem!!
Nie chciało mi się wysiadać z czółna; ale stary Ihnat bojąc się by mi przydługa nie zaszkodziła przejażdżka, gwałtem prawie na brzeg wysadził.
— Czas bo spać paniczyku i wilgoć na dworze, a pani jak się dowie, gotowa się gniewać na mnie.
Musiałem go posłuchać.





16. Lipca.

Próżno posyłam na pocztę; nie ma nic od Marji, trzy już listy pisałem, w trzecim ośmieliłem się prosić profesorowej, aby mi doniosła co się dzieje. Jestem niespokojny; ci ludzie odebrali mi wiarę, drżę żeby mnie nie spotkało jakie nieszczęście.
Dwa tygodnie mija od mojego wyjazdu z Wilna; gdyby w dni trzy, cztery napisała, jużby mnie list jej dojść powinien. Nie pojmuję. Wierzę jej, ufam przywiązaniu, bo to pierwsze, święte i serdeczne zaślubiny, których pamięć pozostaje do śmierci; ale któż wie. Ona co się lękała słowem przywiązać mnie do siebie, co nie chciała moich przyrzeczeń, abym był swobodny; może boi się także pisać, pomimo że mi przyrzekła.
Matka mi wymawia mój smutek. Trudno o wesele teraz.
— Ty ją więc bardzo kochasz? — pytała mnie wczoraj wieczorem, gdym jej dawał dobranoc. — Kochasz już nawet więcej niż matkę, bo ja cię nawet po chwilowem od niej oddaleniu utulić nie mogę. Mój drogi Juljuszu, bądź spokojny, nigdy do szczęścia twojego nie