Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Będziesz chciał, pracował, męczył się, i nic nie dokażesz. Ludzie się rodzą, mówiono, do ziemi lub do niebieskich dumań o niej, do badań nad nią. Obojgu wystarczyć niepodobna. Słuchaj jednak Julku, ja ci radzę, ale ci nic nie rozkazuję, nic nie narzucam; ja cię proszę, poczekaj.
— Prośba twoja... rozkazem, będę cierpieć i będę czekać.
Matka znowu zapłakała.
— O! gdybym wiedziała, — rzekła, — że wam nigdy nie da się uczuć ciężki niedostatek, że żałować nie będziesz, jakbym chętnie was pobłogosławiła.
— Moja mamo, nawzajem pozwól mi, — odezwałem się, kilka tylko słów przemówić za sobą. Przywykliśmy patrząc na życie, poczynać od troskliwego zapewnienia się o dostatku dla ciała; chcemy tylko rachować na siebie, a nic na opatrzność i na Boga. A codzień widzim jak to kruche rachuby, jak najpewniejsze, najsilniej zawarowane od niedostatku egzystencje kończą się nędzą prawie. Iluż uboższych od nas żyje i wznosi się, a ilu bogatszych upadło?
— Wszystko to prawda mój drogi, ale mnie twoje uwagi nie zaspokoją. Powiem ci wreszcie, wszak to niczem wiązać cię nie może, inne miałam projekta dla ciebie.
— Domyślam się ich mamo.
— Tak, chciałam cię ożenić z Cesią. Dobra, gospodarna, pracowita, z sercem prostem ale pewnem dziewczyna. Zdawało mi się, że z nią tyś powinien być szczęśliwy.
— Nigdy mamo; szacuję ją, ale kochaćbym jej nie mógł.