Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak żywo maluje te sceny panowania Aleksandrowego, że zdaje się, jakbyśmy mu byli przytomni.
A gdy ja dumałem o najściu tatarskiem, witali mnie zewsząd towarzysze, którzy z fuzyjkami czatowali rankiem na kaczki. Książki poszły w kąt; cali teraz zajęci byli użyciem wolnego czasu, marząc o domu, sąsiadach, myśliwstwie i kuzynkach na nich oczekujących. Ludwik wprosił się ze mną jechać bo go wesołość towarzyszów męczyła, a on także potrzebował jak ja, uspokoić się, być z sobą. Co też się z nas wyśmieli! Ja uchodzę u nich zawsze za marzyciela i poetę, prześladowali mnie też Marją, z którą nie raz spotkawszy na przechadzce, łatwo się domyślili, że ją kocham. I Ludwika tam kimś prześladują; ale Ludwik źle pierwszą swą miłość umieścił. Wiem i ja coś o tem. Wspomnienie jest mu razem zgryzotą.
Wszyscy oni weseli, ja jeden oszalały od bolu, czemuż im nie zazdroszczę? O! są boleści skarbnice co rozszerzają serce, co podnoszą człowieka, z któremiby się nie rozstał nigdy z dobrej woli. Ja pielęgnuję moją.





10. Lipca.

Witaj mi spokojny domku, witaj.
Z wzruszeniem wszedłem na ciche progi twoje i ze łzą w oku zobaczyłem znowu wszystko, co żyło w pamięci mojej.
Im bliżej ku matce, tem bardziej o nią niespokojność moja wzrastała. Wczoraj nareszcie minąłem znajome miasteczko i dowiedziałem się o zdrowiu kochanej matki. Mówiono mi jednak, że się mnie nie spodziewa. Prześlicznym wieczorem wiosennym dojeżdżałem, wspiąłem się,