Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i powtarzać! Wytłumaczyłem mu, że mi się nie śni o Emilji, że to moja kuzynka...
— No, to chwała Bogu — rzekł — cieszę się niewymownie, bo gdybyś wpadł w jej sidła, byłoby po tobie...
Uśmiechnąłem się na to. Za kogoż mnie masz! rzekłem.
— Za młodego i namiętnego chłopca...
— Wprawdzie młodym jestem — odpowiedziałem, ale namiętności panować umiem... bądź spokojnym..
Niema nic nieznośniejszego jak tego rodzaju miasteczka, bo mają wszelkie niedogodności wsi, a brak im wygód miasta... W takim Paryżu, Londynie, Wiedniu nawet — człowiek to nie niepostrzeżony, il a toute sa liberte d’ action... nikt go nie szpieguje i nie śledzi... Tu się ruszyć dosyć, zagadać, uśmiechnąć, a bębnią zaraz, a trąbią, a kamienują... Nigdybym długo tu nie mógł mieszkać pod taką nieznośną kontrolą...
My w większym świecie — la sociéte proprement dite, jesteśmy na to szczególniej wystawieni... bo mamy ten honor, że nas ten motłoch nie cierpi... Et nous le lui rendons bien!
Stefan się podjął całego wyboru naszego do Chełmicy, mieliśmy też z sobą zabrać Hawryłowicza. Nie cierpię ubranemu we fraku jechać kilka mil. —