Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Oburzenie moje niezna granic!!
— Z kądże Mama wie o tem?
Wracam, wracam ztamtąd i zrobiłam mu awanturę — bo to jest niewdzięcznik, to zdrajca... niegodziwy człek... a ta douzella... cela n’a pas de nom! Mając do wyboru między tobą a jakimś tam szlachetką, takim Napruszyło...
— Posłuchaj tylko — mówiła dalej Mama — (ćest curieux a noter). Przyjeżdżam do nich na wieczór. Bóg jeden wie, co mnie to bywanie u nich kosztowało! Musiałam całej mocy nad sobą używać aby wytrwać w tych nudach i paść się temi niestrawnemi podwieczorkami. Mais on se doit a son enfant! Widziałeś jak cierpliwie, nie mruknąwszy nigdy szłam na te męki.
Wandę czuć lewandą jakąś, czy ja niewiem, jakiem ziółkiem, może nawet majerankiem. Starosta śmierdzi tabaką bernadynką... Wszystko to wąchałam dla miłości twojej. Z każdym dniem rosła we mnie nadzieja. Ci ludzie powinni się byli za szczęśliwych mieć.
Przyjeżdżam dziś... Jak zwykle... jest i pan Poruszyło czy Zawieruszyło... Spojrzałam... Wanda zarumieniona przybiegła mnie przywitać... Był jeszcze ktoś, zostałam sama ze starostą. Tylko co zaczynam z nim rozmowę, a ten przerywa: