Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szło pięknej pannie, ale o dogodzenie rozkapryszonej fantazji.
— Widzisz pan — rzekła — tam leżą moi kochani grecy, tu włosi, ta kupka, to historja średnich wieków... Jak mi się co znudzi, rzucam i biorę się do czego innego, a gdy mnie ta bibuła zmęczy, siadam na Izmaila i puszczam się w las.
— A cóż będzie z ludźmi, gdy panią znudzą? — zapytałem.
— Izmael i od nich. wybawić mnie może.
Popatrzyłem chwilę — wpadłszy na ten ton żartobliwy — i szepnąłem.
— Powinnaś pani mieć i laboratorium chemiczne, mówią, że to bardzo ma być zabawne.
— Tak — rozśmiała się, ale twarzy ani rąk opalić nie mam ochoty, bo brzydką być nie chcę.
— Masz pani słuszność — rzekłem i wyszliśmy. Uspokoiła mnie wizyta w bibliotece, boć Gucio, który oprócz kalendarza nigdy nic nie czytał, serca takiej sawantki zdobyć nie może...
Powróciwszy, chciałem ją w salonie namówić do zagrania na fortepianie.
— Ja gram tylko dla siebie — rzekła — i bardzo źle. Braknie mi cierpliwości. Bawi mnie pierwsze czytanie a uczyć się nie lubię, po co? Tak jak-