Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wdziwie książęcy... Cała ściana jedna zawieszona szpicrutami i batożkami..
Przed obiadem poszliśmy się przebrać, a Stefan mi towarzyszył.
— No cóż ty mówisz? co?
— Nic, dziwię się, admiruję...
— A w pannie czy już się zakochałeś!
— Jeszcze nie — odparłem śmiejąc się, więcej we mnie obudza admiracji niż — sympatji.
Ruszył ramionami... Właśnie z okien mojego mieszkania patrzałem machinalnie na przechodzący nie o podal za stawem gościniec, gdy spostrzegłem idący nim powóz, który się zatrzyma! opodal od dworu...
Mogłem ztąd rozeznać, że służącego wysłano na zamek. Stefan patrzał, co to może być! kto! tu nikt nie bywa?
W powozie zdało się nam, żeśmy rozpoznawali kobietę.
Stefan zbiegł mocno zaintrygowany..; a w chwilę powrócił milczący, chmurny, niosąc kartkę w ręku którą przedemną na stół rzucił.
— Do hrabiego Adama! — rzekł spoglądając z ukosa.
Nieznajomy charakter postrzegłszy, zacząłem zaraz czytać i dopiero podpis mnie nauczył, że pismo było od pani Emilji!