Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

de cette supposition — ale to nie jest możliwem, ale my mamy zawsze resursa, a w końcu rodziny znaczniejsze wzajem się od upadku bronią... a wreszcie mam imie, wychowanie.
— I zaprzedasz się jakiej wiedeńskiej pannie ze swem imieniem i wychowaniem, ażeby cię posadziwszy na fartuszku karmiła.
Wstałem już żeby pożegnać, tak mnie ta nieznośna rozmowa niecierpliwiła — Starosta wskazał mi ręką bym usiadł.
— Nie gniewaj się — rzekł, mówię ci rzeczy niemiłe, ale potrzebne, bo w tobie krew naszą kocham... Czas jeszcze abyś poważne zrozumiał życie.
Nie cierpię polemiki ze starymi, z któremi pewne względy nie dozwalają być zupełnie szczerym, ani z kobietami, które oszczędzać należy. — Wolałem już zamilknąć, poddać się przeznaczeniu i słuchać admonicyi. Starosta jest zupełnie zwichnięty na umyśle, a ta nieszczęśliwa Wanda ma głowę przewróconą patrjotyzmem chorobliwym. W końcu musiałem oświadczyć otwarcie, że wreszcie gdyby był kraj, król, dwór, a la bonne heure, rozumiałbym patrjotyzm... lecz iść głową mur przebijać i karmić uczucia które mnie za to zjedzą potem — pas si bete!
Wanda mi powiedziała, że — mnie bardzo ża-