Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ich dziewki za bezdomnych chudopachołków się prosiły.
Wstałem i krzyknę:
— Łżesz, mości chorąży!
Ten się zerwał do szabli, a tu trzymają za ręce, bo pod bokiem królewskim i czasu wojny burdę poczynać — sprawa gardłowa.
— Łżesz! — dodałem — i bezcześcisz szlachcica takiego dobrego, jak i ty, bo co Jastrzębiec, to i Nałęcz, albo starszy i lepszy. Anim to ja, do którego waść pijesz, bezdomny, ani taki chudzina. Jeszcze raz ci mówię w żywe oczy: łżesz! Zechcesz się rozprawić, tom ci gotów, jeno po wojnie, pieszo czy jezdno i na jaką ci się broń podoba.
I wyszedłem, trzęsąc się, z namiotu. Tknęło mnie to, co o Stadnickim powiedział, alem przecie krzty nie wierzył. A że król wysyłał z listami do tarnowskich gór, skąd już nasza poczta szła przez rozstawionych trabantów, napisałem o tem, co mi się przygodziło i do podczaszyny, i do pana Jacka, i do starościanki.
Potem-em się dowiedział, że, gdy z namiotu wyszedłem, co było w nim Jastrzębców, a tych wszędzie pełno, gdzie jeno jest szlachta polska, wsiedli wszyscy na Nałęcza, że ich coś około dziesięciu na rękę go wyzwało; i Nowowiejski mu się zaklął, że go Jastrzębce bić będą, dopóki jak wróbla nie zatłuką. Wpadł tedy przez swe głupstwo w taką kaszę, z której już nie wiedział, jak wybrnąć, bo nie mnie jednego, ale cały ród na siebie obraził.
Nazajutrz rano król dodnia wstawszy, bo się tym mostem niepokoił srodze, że go zawczasu nie