Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Grzesia do Wólki po śpiżarnię, kazałem parę wołów na rzeź przypędzić i ludzi pozwoływać. Koszt był niemały, kłopot straszny, ale nie mogłem folgować, musiałem się bronić do ostatka.
Trzy dni jakoś było spokojnie. Chodziły wieści głuche, plotki niedorzeczne; przyjeżdżała szlachta z tem i owem, wiedząc, żem dobrze traktował, ale Nałęcze się nie zjawiali. Trzeciego dnia wyjechał Zegrzda na wywiady, choć małomówny, ale roztropny człowiek, i przywiózł języka, jakiego dostał, że Nałęcze zmiękli znacznie, że wpływy różne zaszły, że tylko o odstąpieniu sumy posagowej jest mowa.
— Jeśli to prawda, jadę do podczaszyny — rzekłem — i rzecz we dwóch słowach kończę.
Ale, gdym poszedł do Helusi, rozpłakała się strasznie i wręcz mi powiedziała:
— Niech jedzie kto chce, a ja was, panie Janie, od siebie nie puszczę i nie puszczę. Mogłoby się trafić nieszczęście, spotkanie, i jabym to na sumieniu miała.
Powiedziałem Grabowskiemu, a ten mi na to:
— Ma słuszność, ja pojadę. Wezmę tylko moje hiszpańskie pistolety za pas, i, choćby do Nałęczów samych na dwór, nie ulęknę się.
Uprosiliśmy go, że samotnie wyjechał, i to tylko do podczaszyny.
Znowu dwa dni w tej niepewności upłynęły. Dają mi znać, że wraca, i ażem na groblę do niego wybiegł. Patrzę, kwaśny; poznałem z miny, że źle się powiodło.
— A co, przyjacielu? — spytałem.
— Nic — rzecze — z kwitkiem poszedłem, gadać nie chcą. Podczaszyna radzi zebrać ludzi i je-