Konrad nie miał odwagi plątać się więcej; uśmiechnął się, nizko ukłonił i poszedł z gospodarzem, który go nieodstępował. Dopytywał, czy nie potrzebuje gondoli, czy nie zechce oglądać miasta, czy nie weźmie przewodnika na plac Św.Marka i piazettę; a w istocie do dna badał i usiłował poznać gościa. Nie przyszło mu trudno prostodusznego usidlić człowieka...
Następne dni przeszły szybko na oglądaniu miasta, które dożywało razem z Rzecząpospolitą dni swoich i świetności starej... Dla cudzoziemców z daleka, z tej jeszcze ziemi, na której sztuka nigdy z nieustannie wzbierającego pączka nie miała czasu zakwitnąć — wszystko tu było dziwem i cudem... wszystko nauką nowego jakiegoś niezrozumiałego życia. Konrad wprawdzie przygotowany był czytaniem i myślami do pojęcia swej drugiej ojczyzny; fizjognomja jej nie była mu obcą; ale między opisem a rzeczywistością tyle się wciska niepochwyconych rysów...
Gorzej było z węgrzynkiem, który, jakkolwiek gra tu rolę podrzędną, jakkolwiek prosty Maciek, nie może nas nieobchodzić. Węgrzynek bez języka, bez przewodnika i tłómacza, choć go Konrad wszędzie z sobą woził, aby się chłopczysko nie nudziło, był jak na niemieckiem kazaniu ciągle. Trudno mu było przy każdem objaśnieniu całą teorję niepojętych dla niego zjawisk wykładać. Maciek z otwartemi usty patrzał, podziwiał, ale nie rozumiał ani krzty.
— Już to ja, proszę jegomości, — mówił drugiego dnia wieczorem — to tak jestem ciągle bezsenny, że mi się czasem zdaje, że to wszystko, na co człek patrzy, mara jakaś.. Ale co osobliwości, to osobliwości, proszę jegomości; co rarytne, to rarytne... Aż strach, aby tego morze nie pochłonęło której nocy; bo nie wiem, czy pan zważał, ale dalipan, tu żadne domostwo i żadna wieża prosto nie stoi... gdyby pijane, to na tę stronę, to na tamtą niby się walą... no ale z dopustu Bożego do czasu to stoi... A i — z pozwoleniem pana — kobiety, niech je wszyscy djabli wezmą! — młode, by anioły piękne, a stare brzydsze od djabłów... Czy to może być, żeby z takich pięknych panien wyrastały tak srogo szkaradne baby! Chyba ztąd kobiety młode gdzie wywożą, a stare...
Nie dokończył machnąwszy ręką, i widząc, że pan się śmieje, sam też śmiać się począł.
Wezwał pan Zanaro wedle zwyczaju eccellenzę do stołu, a a węgrzynek, który się był już posilił i dobrze wina napił, sam pozostał.
Było mu zalecono pilno, ażeby stancji strzegł, i z domu się sam, dla nieumiejętności języka, nie oddalał. Ale węgrzynkowi robiło się nudno, a ruch na Riva wyzywał go i nęcił. Przed oknami
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/55
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 51 —