Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 139 —

Dalej jeszcze grupowało się kilkanaście głów ciekawych, przyjezdnych gości, dla których właśnie opowiadanie gospodarza musiało być przeznaczone, i kilku domowników z pod Krzyża, i kilku głośną rozmową przywabionych przechodniów.
Zanaro opowiadał, przerywając sobie niekiedy głośnemi westchnieniami z szerokiej piersi wyrywającemi się, nakształt sapania kowalskiego miecha, wykrzykami: »Ecco! spettate«.
— Tak jest, tak jest, mówił powoli do zgromadzonych słuchaczów: są tajemnice i przeznaczenia niepojęte, są wypadki zdumiewające, które chyba na tamtym świecie wytłómaczą się dla człowieka. To jednak pewna, że ja miewam niesłychane przeczucia. Kiedym raz pierwszy ujrzał na ląd wysiadającego tego człowieka, z taką dobrą miną, z takiem w sobie zaufaniem, z tą szlachetną postawą, coś mnie tknęło zaraz, że go tu spotka nieszczęście.
— Z czegoś tak wnioskował? — zapytał Kapucyn.
— Z bardzo wielu rzeczy i tajemnych znaków. Najprzód dla tego, że wylądował właśnie dnia trzynastego czerwca, który jest dniem feralnym, a wiadomo wszystkim uczonym, iż są dni feralne, tylko nie każdy posiada jak ja spis tych dni, których strzedz się należy, aby w ciągu ich nic ważnego nie przedsiębrać... Ecco! powtóre, przyjaciel mój dobry, Beroni, człek niesłychanie mądry, a przechodzący nauką wielu profesorów padewskich, chociaż był całe życie tylko ubogim bakałarzem szkółki w kwartale San Giorgio... pokój duszy jego... (Zanaro uchylił szlafmycy), — Beroni powiadał mi, że nie ma nic nieszczęśliwszego, niż gdy człowiek, który kraj swój opuści i wyrzecze się go, albo sam lub następcy jego powrócić do niego zamierzają: niehybnie naówczas powietrze samo ich zabija.
— Zanaro, synu mój! — przerwał Kapucyn — Beroni i ty, prawicie wierutne kłamstwo.
— Ojcze szanowny, — zawołał Zanaro, całując rękaw habitu ojca Serafina — to, co ja powiem, zwiejcie jak chcecie, ale szanujcie Beroniego, dla którego mam wenerację największą... Był to rzadki człowiek!... Nikt się na nim nie znał, prócz mnie!
Mówcież dalej, signor Zanaro — ozwał się głos niecierpliwy — jak to było...
— Historja nader ciekawa, a godna, by ją dla potomności zapisały kroniki weneckie... tragedja, że tak rzeknę... — mówił wzdychając gospodarz. — Ecco!
Młody ów Polak miał coś w sobie, co zwiastowało, że go złe jakieś spotkać musi. Na swój wiek był do zbytku poważny, zamyślony, wstrzemięźliwy a namiętny w duszy... Zaraz płynąc tu do Wenecji na statku Padre Antonio poznał i pokochał szalenie piękną nadzwyczaj Cazitę, córkę kapitana Zenona. Gdyśmy