Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nam już było tak markotno, że Wołodkowicz bez ogródki odpowiedział:
— Mam z sobą piętnaście tysięcy czerwonych złotych.
Harkiewicz się za głowę pochwycił, a bardziej za czapkę.
— Jezusie Nazareński — zawołał — ileby to poczciwej szlachty i szlachcianek za te pieniądze kupić można!
Szliśmy milczący.
— Wiesz asindziej co? — dodał Harkiewicz — jest tutaj niejaki Dulemba, biedne, poczciwe chłopczysko, któremu jedna panna odmawia swej ręki pod tym pozorem, że się jej raz niedźwiedź dotknął. Co ona temu winna, co on temu winien, tego ja nie wiem. Niedźwiedź poszedł w las i po barciach miód sobie wydziera. Gdyby tego Dulembę skaptować, możeby się na co zdało
— Ani mnie, ani Wołodkowiczowi nie trafiło do przekonania, ale nie sprzeciwialiśmy się i poszli do Bernardynów na obiad. Z tej aprehensji, jakiejśmy doznali, ani on, ani ja nie tknęliśmy nic. Postawił przed nami gwardyan gąsior wina, tyle tylko żeśmy podchmielili ze smutku. Wołodkowicz zamiast szukać Dulemby, do którego nie wiedzieć jak było przystąpić, wziął na rozum i po stole poszedł do Gwardyana, przed którym całą sprawę mógł wyspowiadać, a nie była też ona tajemnicą. Począł go prosić, czyby on, jako osoba duchowna, nie mógł pośredniczyć do zgody.
Brał już to na siebie sam, jeśliby się księdzu ta interwencya udała, że mu przyrzekł pięćdziesiąt fur legominy w jesieni i dwadzieścia pięć baranów.
Gwardyan podjął się zrazu ochotnie bardzo, zawinął się wnet i poleciał. Myśmy tymczasem na miasto poszli, do znajomych, na oględziny.
Odbywał się właśnie jarmark Ś.-Jerski, można było różnych rzeczy dostać; więceśmy się po budach włóczyli, a potem po mieście, co krok znajomych spo-