Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uciekłem od waszej bandy aż tu, a i tu mnie ścigacie, ludzie bez sumienia, ludzie bez litości!
— Panie Wojski — przerwał Wołodkowicz — ja posłem tylko jestem, posłów ni wieszają, ni ścinają, książę Miecznik...
— Nie wspominaj mi go! Czego to zwierzę dzikie chce odemnie? Niech będzie spokojny! Nie pozwę go przed ludzi, wiem to dobrze, iż Wojżbun z Radziwiłłem, choćby najświętszą miał sprawę, to jej nie wygra. Nie potrzebuję od niego nic. Powiedzcie mu jeszcze raz wy, co mu już musieli odemnie mówić drudzy, co powtarzam zawsze; Ja, Wojżbun, pozywam go przed trybunał Wszechmocnego i Sprawiedliwego Boga, za krzywdę moją! Na ziemi z nim i do niego nie mam nic, rozprawimy się gdzieindziej. Jest Bóg! jest Bóg! — dokończył ręce podnosząc ku niebu.
Wołodkowicz przejęty chwilę zmilczał.
— Panie Wojski — dodał opamiętawszy się — ja przynoszę panu od Księcia przyznanie się do winy, w imieniu jego proszę was o przebaczenie. Nie ma grzechu, któregoby skrucha nie zmazała.
— Ale są takie, za które całe życie pokuty nie starczy — przerwał Wojski. — Sprawy tej ani on, ani ja, ani ludzie sądzić nie będą, ale Pan Bóg!
I powtórzył z wyrazem takim, że mnie dreszcze przeszły:
— Jest Bóg! jest Bóg!
Wołodkowicz pomięszany, już nie wiedział z jakiej beczki zacząć.
— Panie Wojski — odezwał się obcesowo — nie ma tu co długo rozprawiać. Za szkody zrządzone w Rabce, za spalony dwór i zabudowania, Książę przysyła przezemnie piętnaście tysięcy czerwonych złotych.
Usłyszawszy to Wojski, w furyi, zerwał się z pięściami ściśniętemi z łóżka, i począł rękami rzucać.
— Pieniędzmi, pieniędzmi chce mi płacić ten krezus obrzydły! — zakrzyczał — u was się wszystko na dukaty redukuje; cześć, poczciwość, rany, łzy, spokój,