Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było komu świadczyć, porozsyłano po różnych dobrach Radziwiłłowskich; były i konferencje prawników, i narady jak się bronić, i wszelkiego rodzaju wcześnie przedsiębrane ostrożności.
Tak upłynęło jakoś miesięcy kilka i powoli ludzie się uspokoili. Jednego ranka wpada do mnie Wołodkowicz, oznajmując, że Książę sobie życzy, abym mu towarzyszył mającemu w jego interesie jechać do Wilna.
— A no, dobrze, skoro Książę każe.
Anim się spytał nawet z czem i po co jedziemy? Co mnie do tego? Gęba Wołodkowicza miała odpowiadać za wszystko, a jam był tylko dla bezpieczeństwa i straży około szkatułki dodany.
Poszedłem na zamek, Książę mi powtórzył:
— Jedźże, panie kochanku z Wołodkowiczem, żeby się w drodze biedactwo nie nudziło; będziecie sobie w warcaby lub marjasza na zdrowaśki grać mogli.
I Wołodkowicz i Książę pędzili niezmiernie; ledwieśmy się uwinęli ze śniadaniem, konie i służba stała w pogotowiu. Do pieniędzy zawsze dodawano hajduków, po jednym, po dwu, barczystych chłopów, coby się i djabła nie ulękli. Mieliśmy ich też przy sobie. Konie były doskonałe bieguny, a o kości nasze mało komu chodziło, więc jazda poszła raźno. Wołodkowicz ze mną po swojemu i po młodemu baraszkował, żartowaliśmy, pletli co ślina do gęby przyniosła; o Wojżbunównie nikt i nie pomyślał, bo to się prędko na świecie wszystko zapomina. Już pod samem Wilnem, stanęliśmy na popas w karczmie w lesie, aby tylko konie wytchnęły. Tymczasem zerwała się burza wiosenna i jak to one mają zwyczaj, nad lasami hulać, a sosnom łby kręcić, gdyśmy sądzili, że rychło przeminie, szalała do wieczora. Piorun walił po piorunie, jodły się paliły jak świece, a myśmy się tylko patrząc żegnali, bo ot, ot zdawało się w karczmę palnie. Nie było sposobu wyruszyć, aż Wołodkowicz kląć zaczął słotę. Dotąd nie miarkowałem z czem jedziemy.