Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Sicut  vita 
Mors ita...

... Naszej ostatniej podróży z księciem Jegomością, choćbym sto lat żył nie zapomnę. A bo też to była droga, panie boże odpuść, krzyżowa. Księcia już w tych czasach, bodaj od czasu jakeśmy do Berlina i Wrocławia, do tych tam doktorów jeździli co nam nic nie pomogli, ani było poznać. Okrutnie się nam zmienił, sposępniał, znudniał, stał się milczącym, ponurym, obojętnym na wszystko. Bywało siądzie w krześle, ręce na brzuchu splecie, palcami nabrzękłemi kręci, głowę na piersi zwiesi, sapie i milczy.
Przyjdzie który z nas i chrząknie, ażeby dać znać o sobie (bo już nie widział nic), to pozna każdego po głosie, podniesie czasem głowę: A co tam? — spyta — i niedoczekawszy odpowiedzi, pogrąży się w zadumie.
Myśmy to już aż nadto dobrze znali wszyscy, że oddawna był niewidomy; ale się do tego nie przyznawał nigdy, chyba przed najpoufalszymi dla innych udawał, że tylko niedowidzi.
W Nieświeżu, — panie miłosierny! — wszystko miał, czego tylko dusza zapragnąć mogła; ale go jakiś niepokój opanował, iż w miejscu usiedzieć nie mógł. Zachciało mu się jechać. Dokąd? do Białej —