Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I jam się też wcale nie spodziewała nawet byś Książę moje nazwisko pamiętał.
— Nazwiska, możebym mógł zapomnieć, ale twarzy, nigdy — dodał Książę.
Dziewczę się zarumieniło, lecz łacno poznać było można, iż nie z radości, ale z gniewu.
Popatrzała milcząca i roztargniona, jakby szukając miejsca, którędyby się wymknąć mogła. Natośmy jednak poradzili, ażeby Książę choć rozmową się ukontentował.
— Jak państwu Sęstwu zazdroszczę, że są pana Wojskiego sąsiadami — dodał Książę — bo do Nieświeża choć nie daleko, ale wątpię, czybyście raczyli...
Panna Felisia oczy podniosła.
— Mości Książę — rzekła — wysokie progi na nasze nogi; my u tych tylko bywamy, których u siebie ugościć możemy. Ojciec stary, a ja nie bardzo bawić się lubię.
— A cóż asińdźka lubisz? — spytał Książę.
— Spokój mój domowy — odpowiedziała Wojżbunówna.
— E! e! — zawołał Miecznik — grzech to jest, bo Pismo święte powiada, że światła korcem przykrywać się nie godzi. Lice asińdźki takie promieniste, iż go przed światem chować, kryminał!
— Nie mogę Księciu za komplement podziękować bo go za żart biorę — rzekła Wojżbunówna — a jeśli Książę sądzisz, że to szlachciance głowę zawróci, żal mi, bo się omylisz bardzo.
Miecznik stał medytując co mówić dalej; Wojszczanka nie mogąc wynijść, bośmy ją kołem opasywali, kręciła się tylko, nóżką tupała i ramionami ruszała.
— Czyste oblężenie! — usłyszałem ją mruczącą.
— Myślałem, że dziś pannę Wojszczankę zastanę łaskawszą — rzekł Książę.
Nie odpowiedziała nic, udając, że nie słyszy.