Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go wprzód nim Książę, który tyłem do drzwi przy pulpicie stał.
Ciekawość nas brała dowiedzieć się, co też dokazał? bośmy zakłady między sobą porobili o to, czy też dokaże tej sztuki, czy nie.
Z miny miarkując zdawało się, że Włoch na swojem postawił. Musieliśmy, choć niecierpliwi, czekać, aż się koncert ukończy. Tylko co Książę od pulpitu odstąpił i odwrócił się, wnet Włocha stojącego z tą miną ubłogosławioną ujrzał, i nie zważając na to, że kapela grała, chwycił go do gabinetu.
Myśmy iść za nimi nie mogąc, musieli czekać ukazania się Miecznika. Z twarzy Włocha, nawykłego do maskowania się, wyczytać nie było łatwo, ale z naszego Księcia, jak z drukowanej i to wielkiemi literami książki, kto chciał, wszystko wydecyfrował. Nie było na świecie człowieka, coby jak on, twarzą prawdę mówił. Rankor, gniew, smutek, wesołość, co miał w duszy, wszystko nosił na wierzchu. Gdyby był utaić co chciał (a często wielceby mu się to było przydało), nie potrafiłby. Przezroczysty był tak za młodu, jak go Wmość widzisz dzisiaj.
Gdy po półgodzinnej prawie konwersacji, wyszedł do sali Miecznik, wszyscyśmy odgadli, że Włochowi udać się musiało.
Szedł za nim Tramontano pokorny, skromny, jak zwykł bywać kot, gdy złasuje co w garnku.
Kapela dokończywszy grać milczała, ale stała jeszcze. Książę kazał zawołać pryncypała i grać marsza Sobieskiego. Słyszałeś go Waćpan pewnie nie raz? wiesz co to za muzyka, od której włosy na głowie wstają i kipiątek w żyłach płynie. Huknęli tedy marsza, a Miecznikowi się twarz rozjaśniła. Tramontano w kąt poszedł.
Po muzyce wieczerzę dano, wesołość była wielka, lecz Książę się ani słówkiem nie wygadał z niczem. Myśmy Włocha oblegli. — Mów! Zaklął się, że nie ma jeszcze nic, że... to, że owo i zbył nas psim swędem.