Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A jeszczeż mało? — zapytał Miecznik.
— W. Ks. Mość nawykłeś zbytnio, że przed nim na twarz padają, a my tego nie uczeni... nie potrafimy.
Ruszyła ramionami, znowu chcąc odejść, Miecznik nie puszczał...
— I tak mnie Waćpanna chcesz odprawić, bez dobrego słowa? — rzekł.
— Ta popatrzała nań...
— Jeśli starczy, pokorna sługa W. Ks. Mości...
To mówiąc nizko, się pokłoniła, oczy podniosła i szydersko nieco dodała:
— Stopy całuję W. K. Mości...
Gdy to rzekłszy ruszyła się iść, już jej Miecznik nie zatrzymywał, ale my cośmy go znali, po licuśmy poznać mogli, iż strasznie był wzburzony. Wkrótce potem, mimo usilnych prośb Zabiełłów, mimo zaklęć gości co go otaczali, uparł się jechać a na odjezdnem poszedł Wojżbunównę wyszukać dla pożegnania. Gdy go zobaczyła zbliżającego się, gniewem jej twarz zapałała.
— Nie chcę odjeżdżać bez pożegnania — rzekł Książę — a na odjezdnem chciałbym pannę Wojszczankę upewnić, że choć nie łaskawa na mnie, ja się odprawić tak nie dam i dokuczać jej będę, aż się doproszę, panie kochanku, lepszego przyjęcia...
Skłonił się nizko.
— Ja W. Książęcą Mość upewnić mogę, iż jaką mnie dziś widzisz, taką będę zawsze... bo jestem uparta..
— A ja też! a ja też! — podchwycił Radziwiłł i nie łatwo się mnie zbyć.
Wojszczanka dygnęła i co żywiej ustąpiła. Ledwieśmy siedli do sań, bośmy we czterech jechali razem ogromną budą na gryndżach, Książę krzyknął:
— Gotowem na wszystko, a tę dumną jejmościankę, trzeba poskromić! Piękna jak bogini, ale też tony sobie daje. Nie będę miał pokoju, póki na swojem nie postawię!