Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pomilczała trochę Wojżbunówna, a dziwnie jej pięknie było z gniewem, którym pałała... Ruszyła ramionami.
— Me rozumiem W. Ks. Mość — rzekła.
— A jakże mówić mam, byś mnie WPanna chciała zrozumieć? — odparł Radziwiłł.
— Nie tak jak w pałacach do pięknych i wyuczonych pań mówią, ale tak jak do nas prostych szlachcianek bracia nasi mówić nawykli.
— Tego języka mi się, panie kochanku, uczyć nie trzeba — odezwał się Książę ożywiając coraz — myśmy też szlachta z kośćmi i skórą a nie żadna cudzoziemska dzicz...
— Co Radziwiłł, to nie my drobna szlachta — mó mówiła Wojszczanka — każdy ma swe miejsce na świecie i swojego pilnować powinien. Kanarki z wróblami nie idą w tany... a my szare wróble.
Księciu się policzki zarumieniły.
— Strasznie mnie panna Wojszczanka chłoszczesz za nie moją winę — odezwał się — a gdybym jej chiał posłuchać i żyć tylko ze swemi, toćbym chyba do grobów familijnych zstąpić musiał, gdzie pradziadowie leżą. Tego sobie jeszcze nie życzę, panie kochanku... a według mojego zdania, piękność w kobiecie choćby tronu ją czyni godną. Pannie Felicji w koronieby chodzić.
— Wolne żarty, Mości Książę, ja ani mitry nawetbym nie chciała — zawołała Wojżbunówna — cierniowe to korony...
Książę się obejrzał do Wołodkowicza i szepnął:
— Z tą nie łatwa rozmowa...
Wojżbunówna, jakby odejść chciała i uniknąć dalszych zaczepek, posunęła się krok, Miecznik jej zastąpił drogę.
— Czyśmy się już z panem Wołodkowiczem tak WPannie naprzykrzyli, że od nas zamyślasz uciekać? Namby też na słońce się popatrzeć chciało...