Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sek okolicznych bywało po kilkaset — a to częścią pod gołem niebem, częścią pod szałasami też leżało nieco opodal... Chleby, ogórki, piwo, wódkę, furami dla nich wożono. Wieczorami było i śmiechu i hulanek i flglów i gawęd do późna, bez pijatyki często gęsto się też nie obchodziło. Tego dnia, jako w uroczyste święto, i strzelcy i obława i goście odpoczywali pod namiotami, a Książę raczył suto...
Powróciwszy z kościoła, gdyśmy do namiotu weszli, zastaliśmy już wszystkich z bigosem oczekujących na gospodarza. Postrzegli nas z daleka kucharze i dymiące misy weszły jednemi drzwiami, gdyśmy drugiemi wchodzili.
Książę się odwrócił do Wołodkowicza i rzekł ze śmiejącą się twarzą:
— No, panie kochanku, co prawda to prawda, mieliście słuszność, nie ma, nie było i nie będzie piękniejszej nad Wojżbunównę!! Raz mi tylko z przypadku w oczy spojrzała, a dotąd wzrok jej siedzi we mnie i nierychło się go pozbędę. Przebiła mnie jak sztyletem...
Zaczęto się śmiać, winszować i żartować, a dopiekać, jak to bywa przy kieliszkach. Jeden i drugi powtórzył, że tam się nie ma po co posuwać...
— Radziwiłł się z Wojżbunówną nie ożeni — rzekł Wołodkowicz — a do niej, gdyby i Dulemby nie było, innej jak przez kościół nie ma drogi...
Miecznik tylko popatrzał ostro na mówiącego i rzekł:
— Zobligowałby mnie bardzo, ktoby mi, panie kochanku, okazję nastręczył, żebym też piękną Wojszczankę mógł zobaczyć z blizka, a choćby z nią pomówić.
— I o to nie łatwo — odparł Wołodkowicz — bo nigdzie nie bywają radzi, z domu ich wydobyć trudno; ale, któż wie... trafić się może.