Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Do tego się nawykło, iż wszystko uchodziło bezkarnie.
Aż w końcu te amory porywcze w zgrzebnych koszulach, choć je na batysty przebierano, przestały smakować. Zbrzydził je książę, czegoś więcej szukając w kobiecie, niżeli samej owej piękności, co się tylko uśmiechać umiała, gadać nic, albo mało co, a rozumieć nie wiele.
Znowu tedy tego wieczoru począł pan Wojniłowicz opisywać Wojżbunównę, a gdyby był naumyślnie to czynił, żeby księcia ciekawość zaostrzyć, inaczejby sobie nie począł. Rozwodził się detalicznie, bo niedawno ją gdzieś widział: a jaka rączka, a jaka nóżka, a jakie kosy czarne, a jakie liczko białe... a co to za wejrzenie, a głos jaki słodki, a rozum męzki, a śmiałość rycerska... i t. d. i t. d.
— Ale bo ją, panie kochanku, przechwalacie — rzekł Książę.
— Nic a nic! gdyby Książę pan ją widział sam, powiedziałbyś co i my... jeśli nie więcej... Przecie wszyscy zgodni jesteśmy, bo drugiej takiej nie ma. Na biedę, że się z nią spotkać i widzieć ją nawet trudno; z domu rzadko wyjeżdżają, chyba do kościoła...
Książę spytał.
— A gdzież parafia?
Wołodkowicz wymienił kościół, poczęto się sprzeczać, aż któryś podochocony dorzucił:
— Dajcie już pokój; choć Radziwiłł, ale tam już zaglądać nie ma po co.
Miecznik się zerwał z siedzenia, ogniem mu oczy zapałały: odwrócił się doń i krzyknął:
— Kto to waści powiedział, panie kochanku?
A po chwili jakby sam do siebie mruknął:
— Jak zechcę, to zobaczę... a jak mi się podoba, to ją będę miał! panie kochanku...
Nikt mu już nie odważył się sprzeciwić...
Jesień była piękna, polowania następowały jedne po drugich. Przed samą N. Panną Zielną zadyspono-