Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cych zaniepokoić, skrzypnęły bowiem drzwi po cichu i wszedł stary Wiśniowski, szlachcic, którego Książę lubił, bo był przy nim dworzaninem od młodych lat i przebywał z nim wszystkie utrapienia, niedole i tułactwa, krokiem go nie odstępując. Wiśniowski miał się już dobrze, wioskę kupił na dziedzictwo, zastawą trzymał dwie, ale trwał na usługach, raczej przez miłość dla starego pana niż dla zysku.
Wszedł tedy, w płóciennych spodniach i kożuszku, jak z łóżka się zerwał, stanął w progu, ręce powkładawszy w kieszenie, począł się rozpatrywać do koła. Książę jakby poczuł, że ktoś jest więcej, podniósł głowę.
— Wiśniowski? — zapytał.
— Sługa W. K. Mości.
— Ja ciebie zawsze węchem poznam, koński pot czuć od waszeci, ale ja go lubię. Czemuż ty stary nie śpisz?
— No, ja to ja, ale dla czego Książę Wojewoda nie idzie do łóżka?
— Powiem ci Wiśniosiu prawdę, ja się łóżka boję, umierać mi się nie chce.
— E! e! Co bo o tem myśleć i mówić! — rzekł spokojnie stary — Książę sam masz w sobie wigoru dosyć, będziesz zdrów, i wzrok u cudownego obrazu odzyszczesz, i zapolujemy jeszcze na niedźwiedzie.
— Tere fere kuku! strzela baba z łuku! Zapolujemy! Dobryś! tak, tak, ze świętym Hubertem razem, w tym lasku, w którym się Absalon obwiesił! — zawołał wojewoda. — Ty stary mój też już w piętkę gonisz. Ja już i pchły nie upoluję. Mówisz, o cudownej wodzie czy coś... jakby to Bogu wody było trzeba, żeby cud zrobić, gdyby chciał... panie kochanku; ale woli jego nie ma, Radziwiłł mu dojadł, pluje na niego!
W mowie czuć było gorączkę i nieprzytomność chwilami. Stęknął i rzekł:
— Pamiętasz Wiśniosiu to polowanie?
— Które, Mości Książę, małoż ich było?