Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w ręku trzymać musiałem i wielką z tem miałem mękę.
Po północy usłyszałem mruczenie niewyraźne. Świece paliły się, jak zwykle za zielonym parawanikiem, i blade tylko światełko na twarz mu padało. Spojrzałem, uśmiechał się jak za dobrych czasów, na twarzy mu się jakaś błogość rozlała, jakby wszelkiej pozbył się troski.
Usta poruszały się powoli, z początku cicho, potem mówił coraz wyraźniej, bardzo żywo i prędko, jakby przyśpieszał mowę, by wypowiedzieć wszystko.
— Która godzina? Ha? nie wybiła jeszcze? Jestem gotów do drogi! Z panem Bogiem rachunek zrobiony. Bywajcie zdrowi, panie kochanku, bywajcie zdrowi!
... Radziwiłłowszczyzny mi tu pilnujcie proszę, a zczeznąć jej nie dawajcie. Pamiętajcie, bo się, panie kochanku, z tamtego świata wyproszę i przyjdę spytać o kalkulację.
... Już mi ramiona popuchły tyle wieków na nich dźwigając... i orły z trąbami. Hej! hej! panie kochanku! orły te niegdyś wysoko latały, a trąby głośno larum grały światu; aż ptakom skrzydła poobcinano jak kurom, a trąby już chyba na pogrzeb zagrają. Tuba mirum...
... Skończyło się, panie kochanku. Wojewodziński mundur dosza rzałem do nitki. Dajcie mi go do trumny, nikt w nim już chodzić nie będzie: dla tych cienkuszów zaprzestronny. Ale Bóg wielki, nad Radziwiłłami się zlituje! a jeśli przeważą grzechy nasze i przyjdzie kara, panie kochanku, umiejcie nosić nieszczęście tak jakeście szczęścia nosić nie umieli! Tylko się nie uginać, nie leźć w błoto. Łachman purpurą się stać może, lepsze dziury niż plamy!
Przerywał tak sobie, jakby do kogo mówił i odpowiedzi czekał, a potem rozpoczynał na nowo.