Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Już tego nie długo będzie! — rzekł do niej — proszę was, uczyńcie to, nie dla mnie, ale dla Boga.
I przyrzec musiały, poczem dopiero kanonika wpuszczono. Spowiedź trwała z pół godziny, a choć osłabiony był bardzo i o swej sile podnieść się nie mógł, do Komunii zażądał wstać i uklęknąć.
Chciał ksiądz kanonik odwieść go od tego, ale się nie dał.
— Z Panem Bogiem żartów nie ma, panie kochanku — rzekł. — Radziwiłł, czy prosty chłop, musi mu czołem bić. Ja grzeszny człowiek jestem.
Narzucono mu więc futro, i wzięliśmy go pod pachy podtrzymując do Komunii świętej, przed którą bił się w piersi ze skruchą wielką. Złożyliśmy go potem nazad do łóżka, a przez chwilę ze zmęczenia i impressji przemówić nie mógł słowa. Westchnął potem i rzekł:
— Wszystko tedy skończone, odchodzę, panie kochanku, ad patres! Bywajcie zdrowi!
Kanonik, który był pozostał, począł lepszą robić nadzieję, że częstokroć przyjęcie Sakramentów nie tylko dla duszy, ale i dla ciała jest pomocne. Książę się uśmiechnął na to.
— Niech się dzieje wola Boża, panie kochanku — rzekł cicho — ja ochoty wielkiej do życia nie mam. Na nic się już nie przydałem, ślepy jestem, zawalidroga, więc do sklepu.
Spytałem zatem o panny, a że kanonik siedział przy nim, i czuł się istotnie orzeźwionym, zażądał, aby dozorczyniom jego jeść przynajmniej dano i czem się posilić. W istocie bowiem ledwie wodą z winem i biszkoptami do tej pory się krzepiły. Poszedłem więc ja, prowadząc pannę Starszą i Wojżbunównę do bocznej salki, gdziem na prędce nakryć kazał, a w kuchni zawsze coś było gotowego. Korzystałem z tego, aby się pannie Wojżbunównie przypatrzyć lepiej, która prawie nic nie tknąwszy, siedziała wielce zamyślona