Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Obejrzałem się po tym pokoju z trwogą, pytać nie śmiejąc.
— Tu ona umarła! — rzekł, z cicha pokazując mi portret kobiety poważnej na ścianie, ubranej czarno, w zasłonie na włosach i książęcym płaszczu na ramionach.
To mówiąc głowę pochylił przed wizerunkiem.
— Od tej godziny jak ciało nieboszczki do dolnej sali wyniesiono, oprócz mnie nikt tu nie był i nikt się nic poruszyć nie ważył. Święta to była pani!!
To mówiąc poprowadził mnie do klęcznika, wysunął ostrożnie szufladkę i coś w niej palcem pokazał. Spostrzegłem pasek kolczasty i małą dyscyplinę z drucianemi kolcami.
Stary westchnął i powtórzył:
— Święta to była pani! ostra dla siebie, łagodna dla ludzi.
Schylił się w tej chwili do pułapki stojącej pod oknem, przy której już od wnijścia naszego Burek czatował. Mysz się w niej niespokojna ruszała, podniósł z góry klapkę, Burek skoczył, chrupnęło coś tylko i stary na nowo pułapkę nastawił.
Przeszliśmy powoli pokój, Napiórko przeciwne drzwi otworzył, kot zaraz w nie pośpieszył pierwszy, ja za nim z kolei, a za nami klucznik, który za sobą zamykał.
Pokój, do któregośmy weszli, przechodni był i pusty, u jednej ściany marmurowy lawaterz, od dawna suchy, smoczą gębę otwierał jakby ziewał wiekuiście; naprzeciw niego wisiał portret stary, wyobrażający mężczyznę w cudzoziemskim stroju czarnym, z kresą u szyi, rękawiczkami w ręku, bródką i wąsem po szwedzku.
W tej ścianie po obu jego stronach było drzwi aż dwoje, marmurem okładanych. Poszliśmy na prawo, i tu klucza nie było potrzeba, tkwił we drzwiach, a pokój stał niezamknięty.