Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Stoi pewnie pół wieku, jak nie ma być sucha?
— Czy się nie spękała? — żyto się z niej sypie, panie kochanku, czy nie?
— Szczelna, Mości Książę.
— A jakiej ona miary? panie kochanku — począł Książę.
Napiórko chciał zmilczeć i nie odpowiadał ochoczo, zauważył to Wojewoda.
— Co bo ty stary milczysz? — zawołał — gadaj mi jak należy. Raz przecie czy w Białej, czy gdzie indziej umrzeć potrzeba. Jakiej ona miary, czy ja się w niej wygodnie pomieszczę?
Napiórko usta odstawił, oddął i rzekł wreszcie:
— Przecie była robiona na Księcia Wojewodę, który tuszy był daleko większej od Księcia. Ale co o tem rozprawiać?
— Co ci to szkodzi, panie kochanku? hm — rzekł Wojewoda — ja przecie muszę wiedzieć co się u mnie w gospodarstwie dzieje!...
— A u Księcia Kanclerza? jak tam?
— Wszystko w porządku, nic nie tknięto — rzekł Napiórko.
— A u Księżnej Anny?
— Ja tych pokojów sam pilnuję, Mości Książę, i kluczów nie daję nikomu, nikt też tam nie śmie pyłu zetrzeć bezemnie.
— A u Księżniczki Karoliny?
— Podobnież — rzekł Napiórko.
— Figura cała?
— Jak żywa, Mości Książę.
Tego nie zrozumiałem o czem była mowa, jakiś czas milczeli.
— Sepecik opieczętowany — rzekł Wojewoda po chwili — ten, com ci go sam przywiózł i oddał, pamiętasz?
— Jest u mnie pod kluczem, w szczególnej obserwacji — odparł Napiórko.