Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnia z xiążąt Słuckich Tom 2.pdf/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brała na każdy szelest wokoło, na każde szelesznięcie, na każdy trzask otwiérających się drzwi. Z bijącém sercem stanął u proga i mruczéć począł jak gdyby się modlił.
Stał tak chwilę, a nikt do niego nie wyszedł. Coraz głośniéj się modlił i spójrzał w komnatę. Xiężna jeszcze stała w oknie — Chcąc jéj uwagę na siebie obrócić, Janusz odezwał się.
— Na miłość Boga dajcie szeląg ubogiéj.
Zofja odwróciła się szybko i spójrzała dokoła siebie, podsunęła się ku drzwiom.
— Po cóś tu wszedł? zawołała sądząc, że to był Tomiło Tomiłowicz — Idź! idź sobie, bo cię złapią — poznają — Idź!
Wtém Janusz, oderwał z twarzy swojéj chustkę, która go zasłaniała i pokazał się jéj. Mimo zmroku panującego w komnacie, poznała go a raczéj przeczuła Zofja i zakrywszy twarz rękoma odstąpiła od niego.
— Także to mnie witacie? rzekł Xiąże Janusz pocichu.
— Po cóżeś tu wszedł? odezwała się Zofja. A! idź! idź! mnie śledzą, spiegują, zobaczą Cię, Ty siebie i mnie narażasz — Idź Xiąże — idź!