Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

już przyszedł nazad z niczem. Dorota postanowiła nazajutrz sama wślad pójść za swoim paniczem.
Nocką już przyszedł on do dworku, kazał sobie dać wody do umycia, która, jak uważała Dorota, była czegoś dziwnie ciemna, jakgdyby się panicz czem powalał, zjadł trochę nawarzonego krupniku i chleba kawałek, zapisał coś sobie i spać się położył. Ledwie na brzask było, już posłyszeli starzy, że ognia krzesał, ubierał się i zabierał do wyjścia, a Dorota, która dla pewności ubrana spać się położyła, poniosła mu piwo grzane, za które jej podziękował z uśmiechem dawno niewidzianym ale pił je już w opończę się owinąwszy, w czapce na głowie i poparzywszy rękę z pośpiechu, umknął z domu jak złodziej. Stara Dorota, której ciekawość sił dodawała, w minutę pobiegła za nim, ale go już spostrzegła daleko przed sobą, a że musiała unikać, by jej nie zobaczył, i kryć się w pustej jeszcze ulicy, straciła go z oczu koło ratusza — błądziła, błądziła i z niczem jak Maciej powróciła.
Wielki to był triumf dla starego stangreta, który dowodził, że wszystkie śledzenia będą próżne.
— Zobaczymy — odpowiedziała kobieta — zobaczymy... jutro ja się lepiej jeszcze zasadzę...
Jakoż następnego poranku trochę więcej dowiedziała się Dorota, zobaczyła go bowiem koło ratusza wchodzącego do jakiejś kamienicy, w której znikł. Czekała, czekała długo, czy z niej nie wyjdzie, koło południa poszła wewnątrz, ale z wielkiem strapieniem przekonała się, że kamienica była przechodnia.