Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odpowiadała obficie, on w ostatku, gdy słuchać nie chciała, pocieszał się nieskończonemi monologami, obróconemi jakoby ku niej, chociaż dawno jej nie było. Wieczorem potem, przypominając sobie wymowne poranka słowa, Maciej mówił swej towarzyszce: — Czego to wasanna uciekłaś? ha? trzeba było posłuchać, com ci potem odpowiedział, byłabyś języka w gębie zapomniała.
— Nie miałabym co do roboty! — I służąca pracowita śmiejąc się, uchodziła, zostawując Macieja przy garnuszkach, których choć klął, musiał pilnować, bo w nich była nadzieja wieczerzy.
Tadeuszek chodził trochę do szkoły, resztę czasu spędzał w domu przy matce, a wdowa, troskając się o jego przyszłość coraz bardziej, powierzyła wreszcie stolnikowi nurskiemu ostateczne rozmówienie się ze spadkobiercami Lędzkich o proces z którego jakikolwiek fundusik uratować miała nadzieję. Jako przyjaciel skarbnikowicza, stolnik nurski nie bez pewnej dumy, że tak ważna sprawa na nim leżała, wybrał się z papierami, poradziwszy się adwokatów i mecenasów lubelskich, do panów Zarzeckich, na których głowy przelał się spadek i pretensje. Podróż trwała kilka tygodni, a wdowa codziennie chodziła do Dominikanów modlić się na intencję pomyślnego skutku tego kroku, pościła, nowennę odprawując i niekiedy, nic nie wiedząc o ostatniej próbie układów z Zarzeckimi, kołysała się marzeniem, że cokolwiek dla syna odzyska. Ale sprawa dawnością i ogromem narosłych pretensyj śmieszną się stała, wygrać ją było niepodo-