Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i dlatego właśnie wyjechał do Polski, gdzie podówczas brak było lekarzy; śmiało leczył, dumny był bardzo ze swego głupstwa i narodem, który po niemiecku nie mówił, gardził, zgóry nań patrząc; zresztą lubił pieniądze nadewszystko, a kartofle i piwo kładł zaraz po nich. W młodości okulawiał był z przypadku, co nieuchronnem czyniło dlań użycie trzciny, a dla pospólstwa nóżka jego, przyschła i kopytkowej małości, do djablej bardzo była podobna. I wyraz też twarzy miał coś szatańskiego: biało-blada, pospolicie nieruchoma, gdy mówił konwulsyjnie wykręcała mu się na wszystkie strony, brwi tańcowały po czole, peruka ze skórą głowy chodziła po czaszce, oczy latały, usta gdyby ryjek wywracały się dziwacznie... po chwili wracały znowu do nieruchomości kamiennej. Dzieci jak strachu obawiały się Vogelwiedera, tem bardzej że miał szczególną pasją męczyć je, straszyć i do płaczu doprowadzać. Uniżony aż do podłości z wyższymi, przypadający przed panem, ze szlachtą obchodził się dumnie i bez żadnej grzeczności, z chłopem i żydem nieludzko...
Takiego to lekarza, w niedostatku innego, wiózł proboszcz do Siekierzynka, całą drogę mu kładąc w ucho, żeby udawał, jakoby dziecięciu radził, a nie spuszczał z uwagi ojca i powiedział szczerze, co o jego stanie myśli. Zdawało się, że pan fizyk zrozumiał, bo ciągle powtarzał:
— Dobra! dobra! niek będzie spokojna! jak szytko wie i zrobi jak powinna! dobra! dobra!
Skarbnikowicz już był o przybyciu doktora uwia-