Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nów Wichułów, że innej zgody nie przyjmie, tylko jeśli mu z Siekierzynka ustąpią, kompensując pretensje pretensjami i swoją część mu odprzedadzą; za to ofiarował się nie dochodzić napaści i dać pokój dalszemu popieraniu sprawy. Krzyknęli, usłyszawszy to, Wichułowie: — Lepiej zginąć i pójść z torbami, niżeli taką przyjąć zgodę!
— To pójdziecie! — odparł pan Tadeusz zimno.
Poszły apelacje do najwyższej instancji, Pancerzyński pojechał do Lublina, a panu Tadeuszowi kazał siedzieć w Czerczycach. Nie odstępowali go owi przyjaciele, krom Bajdurkiewicza, którego stolnik grzecznie się pozbył jakoś. Wichułowie zrobili w Lublinie konferencję, powieźli Wachlera, pojechali sami, źle się święciło! Wszyscy im mówili, że Siekierzynek oddać muszą, a za gardłową sprawę odpowiedzą kryminalnie.
Trochę dawniej byliby może mogli z procesu kryminalnego i dekretów żartować, bo niejeden na gardło i banicję wskazany, chodził bezpiecznie i szedł spać spokojnie; ale to były czasy właśnie, gdy cały naród obejrzał się, że bez poszanowania praw musi panować bezprawie, a bezprawie wiedzie prędzej później do zguby; Wichułowie miarkowali, że nie żarty. Przytem Pancerzyński tak przy swojej poczwarnej powierzchowności i nieznaczącej figurce trząsł trybunałem i deputatami, że prawnicy silnie nalegali na Wichułów, aby póki można zgodę robili. Nim sprawa z rejestru nadeszła, krewniak Wichułów, pan Michał Waliński poleciał z ostatecznemi warunkami do Czerczyc,