Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To wszystko jedno! — obojętnie dodał hrabia — doktor, cyrulik — dam mu kilkaset złotych i basta! o czem tu mówić tak szeroko.
Misia patrzała na ojca. — Masz racją — przerwała; ale o tem nie wyrokuj póki go nie zobaczysz. Może się nie na cyrulika wcale kwalifikować będzie, a w takim razie...
— Będzie, czem mu być każę — rzekł hrabia.
— Zobaczym — co do mnie, papo! A! jakbym sobie okrutnie życzyła, znaleźć w nim oryginalnego coś, niepospolitego! Wy wszyscy kochany papo, nie wyjmując ani mnie, ani ciebie, ani tych, co nas otaczają, jesteście tacy pospolici, tacy znajomi ludzie — mnie tak nudzi, to nasze towarzystwo jednostajnie sznurowane: zimne, blade i wczorajsze, tylko odgrzewane codzień.
Hrabia uśmiechnął się do milczącej pani des Roches. — Podziękujmy za komplement — rzekł.
— O! to tylko szczera prawda! — śpiesznie dodała Misia.
— Znajdujesz nas tak nudnymi?
— To mi nie przeszkadza kochać was; ale prawda przedewszystkiem — papo — nasze towarzystwo podobne jest gładkim uliczkom ogrodu. Bardzo wygodne, piękne, a jednostajnością nudne.
— Wołałabyś więc?
— Zieloną murawę, twardy kamień, błotnistą ścieżkę; coś nowego.
— Zapalona głowa! — rzekł hrabia.
Misia pochyliła się ku ojcu i wdzięcząc mu się, rzekła:
— Cóż robić! nie mogę być inną, bierz mnie jaką jestem.
— Wielka kwestja.
— Zupełnie rozwiązana — tyleś mnie pieścił, żem się stała tak samowolną, tak swawolną — si vous voulez.
C’est le mot! — złośliwie rzekł hrabia.
— Pozwalam, ale jaką jestem, taką będę na zawsze. Nieprawda pani?