Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zała się dumaniem. Pod staremi dębami zwierzyńca (Thiergarten) zatrzymali się znowu; spojrzeli sobie w oczy.
— Wiesz Eustachy, rzekł Alfred, stare te dęby przypominają mi moje lasy Nadstyrowe, mój kraj — wkrótce tam będziemy!
— Cieszysz się?
— Cieszę? — nie wiem. — Bije mi serce, ale z uczucia sprawy sobie zdać nie umiem. A ty?
— Cieszę się, smucę i lękam, wszystko razem.
— Lękasz, czego?
— Tobież to mówić potrzeba?
Alfred ścisnął go za rękę z uczuciem.
— Będę z tobą.
— O! gdyby też nie to! rzekł Eustachy. — Pomimo mego tęsknego przywiązania do kraju — nie wiem czybym powrócił, nie wiem jakbym potrafił wymódz na sobie odwagę. — Moje położenie...
— Zawsze wracasz do tej kwestji boleśnej.
— Muszę.
Eustachy znowu wpadł w roztargnienie i niespokojne dumanie.
— Wszelkie bolejące nas pytanie, przerwał mu Alfred, powinno się wyczerpnąć do dna i o ile możności wyjaśnić. — Sprobujmy, zdaje mi się, że cię uspokoję.
— Sprobójmy, — z łagodnym uśmiechem powtórzył drugi; quid tentare nocebit? Pozwól mi naprzód położyć ci zadanie, jakiem ono jest z mojego punktu widzenia. W 1812. roku — stryj twój hrabia — powraca do swojej wioski, znajduje ją zrujnowaną, zniszczoną i w dodatku kosztowności, które zakopał był, chroniąc od rabunku spodziewanego, zabrane. Odarte dziecię wiejskie wskazuje mu miejsce, gdzie niewierny rządca ukrył przywłaszczone dobro pańskie. Tym sierotą ja jestem; sierotą ze wsi, poddanym, chłopem. Przypadkowi winienem, że mnie wydźwigniono z nędzy, do której się urodziłem, oddano na naukę, w ostatku pozwolono z tobą Alfredzie jechać do uniwersytetu Berlińskiego dla wydoskonalenia w medycynie. Kilka lat