Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przybyły opowiedział jakim sposobem, jak przypadkowo odkrył mieszkanie Eustachego. Tysiąc pytań z obu stron zadano, i wiele razy odpowiedź na nie, smutkiem powiała po twarzach.
— Jak dawno tu mieszkasz? — zapytał Alfred.
— Kilka lat — odparł Ostap. — W tamtej stronie, sam wiesz, zostać mi było niepodobna; szukałem ukrycia, znalazłem, kupiłem kawałeczek ziemi, pobudowałem się, jak dla mnie przystało, jestem spokojny i rad memu położeniu. Blisko tych, których zowię braćmi, nauczycielem, pocieszycielem i nie wielkim kosztem — dobroczyńcą! mogłoż mi być lepiej gdzieindziej? Wątpię. Chodź zobaczyć mój ogródek.
Wyszli pod stary dąb, gdzie leżał złom skały i tu dostrzegł Alfred wykutej w górze głębokiej pieczary, ciągnącej się daleko, chmielem u wejścia obrosłej, która tło ogródka stanowiła. Po nad nią był krzyż z prostych dwu kloców dębowych złożony, pod krzyżem drugi do siedzenia kamień. Drożyna wąziuchna wiodła ku niemu. Krótko tu pobywszy, poczuł Alfred, jak szczęśliwe mogło być życie w takiem ustroniu dla człowieka, który musiał szukać samotności, bo go świat przyjąćby nie chciał.
— Chcesz wiedzieć, jak życie wiodę? — rzekł Eustachy. — Dzień po dniu płyną jednakowo, powolnie zdaje się, a jednak nieznacznie ku celowi, ku śmierci wiodąc. Sam jeden ze starym sługą, który się skazał na to mnisze wygnanie ze mną, ze psem, co strzeże wrót, mieszkam rok cały. Rzadko potrzeba jaka wywoła mnie do bliskiego miasta. Ludzie z sąsiedztwa codzień przychodzą po rady, po leki; to dla mnie najmilszem zajęciem. Czasem z kijem ruszam po wioskach i sam szukam chorych; a ile razy uratuję matkę, ojca, dziecię, tylekroć błogosławię cię, żeś mi pozwolił uczyć się z sobą. Resztę godzin pielęgnuję pszczoły, czytam, kopię w ogrodzie. Proste życie! Nie insze być musiało owe dawnych mnichów, z którego śmieje się dzisiejsza cywilizacja!
Ileż to razy na myśl mi przychodziła nieodzowna