Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dnego końca teatru na drugi. Dopiero na główną aryą owéj Włoszki, nieco się ciszéj zrobiło, przesłuchano ją trochę uważnéj; ale po oklaskach, które koniec zwiastowały, szmer i wrzawa rozpoczęły się na nowo. Sławski miał zręczność ukazać Orbece najaśnejsze gwiazdy tego Olimpu, najpiękniejsze twarze, z których do każdéj przywiązaną była jakaś ciekawa historya, najwybitniejsze postacie epoki, w rozmaitych odznaczające się zawodach.
Rozmowa szła bardzo żwawo między dwoma przyjaciółmi, którzy zajmowali dobre miejsce w nizkiéj loży i prawie skryci byli od ciekawych oczów, gdy nagle Orbeka chwycił za rękę Sławskiego, i wskazał mu jedną z lóż piętrowych, do któréj właśnie wchodziły dwie strojne panie.
— Ty, co tu znasz wszystkich, rzekł, potrafisz mi zapewne powiedziéć coś i o tych dwóch pięknych twarzyczkach?
Sławski popatrzał chwilę.
— Jedną z nich jest przecie pani Lullier, któréj się nikomu nieznać niegodzi, odpówiedział.
— A druga? zapytał Orbeka.
— Druga jest niemniéj sławna, lub jeźli wolisz osławiona, ex-baronowa von Zughau, i ex-podczasyna, w języku fircyków, znana pod imieniem pięknéj Miry.
— Dlatego właśnie pytam was o nią, że ją niedawno spotkałem na wsi, i dziwi mnie, że już ją znajduję w Warszawie.
— A! spotkałeś ją! odparł śmiejąc się Sławski — jeżeli wiedziała o twym spadku, dziwię się mocno, że cię całego wypuściła.
— Znasz ją? spytał Orbeka.
— I ja ją spotkałem w kilku domach, w których bywam, bo ona bywa wszędzie, ale ze mną to