Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uchronną, fatalną; wola złamana jéj potęgą, posłuszna jak ta słaba istota, która w paszczę węża leci sama, ciągniona wzrokiem jego — nagina się do widzenia swéj doli, choćby ta dola była najstraszniejszą męczarnią.
Orbeka wyjeżdżając z domu, wiedział, że go w świecie znowu czekają zawody ciężkie i cierpienia, jednakże nic nie czynił aby ich uniknąć, sam szedł w paszczę fatalności.
Od bardzo dawna nie wiedział już nawet co się z żoną jego, zaślubioną innemu, stało; na samym wstępie, przybywszy do stolicy, dowiedział się od przyjaciela, że owdowiała, że była dosyć biedną.
Sławski, stary druh pana Walentego, choć nosił mundur, zupełnie był swobodny i niezajęty. Bawił się rysunkiem, sztuką, czytał, malował; — należał do małego kółka miłośników malarstwa. Ubogi, cichy, nie marzący o świetnych losach, Sławski żył z dnia na dzień z małéj pensyjki i z drobnych robotek. Egzystencya to była brukowa, biedna, zależna, z jednéj strony ociérająca się o to co kraj miał najświetniejszego, najbogatszego, z drugiéj o najuboższe sfery wyrobników sztuki, nędzniejszych od wyrobników rzemiosła. Szczęściem Sławski nie chorował jak wielu pseudo-artystów na fantastyczne gorączki, nie narzekał na świat, nie szukał w nim nasyceń i wrażeń zbyt silnych, pijał tylko wodę, jadł mało, a pracował wiele. Ze wszystkich względów był to człowiek znakomity, choć wielu miało go za zimnego, za pospolitego, dlatego, że żadnéj nie odegrywał komedyi i nie narzucał się ludziom, a raczéj bronił od nich i odosabniał.
Z Orbeką spotkali się na ulicy; Sławski nie wiedział o zmianie jego losu, o spadku, o milionach, i powitał go zdiwiony. — Cóż ty tu robisz? po co ci