Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie umyślnie, a w istocie z głęboką rachubą — wracam do Warszawy. Wszak mogę mieć nadzieję, że mnie pan tam za dobrą znajomą uważać i odwiedzić zechcesz? Ja żyję samotnie, mało kto u mnie bywa, bawię się muzyką, książkami, mam kółko małe i dobrane, nie wiążą mnie żadne obowiązki.
— Jakto pani? przerwał niezręcznie, zdradzając się, Walenty, pani...
Podniosła Mira oczy śmiało na niego, i odgadłszy pytanie, odpowiedziała bardzo po prostu.
— Byłam zamężną, — ale nią nie jestem już. — Przecierpiałam wiele i pragnę zostać swobodną.
Orbeka nie umiał utaić radości, która mu twarz rozpromieniła. Mira przelotném wejrzeniem, schwyciła ją, ale zdawała się miéć oczy spuszczone i niewidziéć nic.
Jakkolwiek przywykła do zwycięztw łatwych, do cudów — piękna pani dziwiła się jednak sama temu które widocznie odniosła w téj chwili — coś dla niéj niewytłómaczonego w tém było. Rachowała na daleko mozolniejszy podbój, na opór, na walkę, — ten łatwy tryumf ją niepokoił, miałażby się zawieść na człowieku?..
Wśród przerywanéj rozmowy, na którą tylko baczne kobiet oko było zwrócone, runęły krzeszła i ławy, podnieśli się wszyscy od stołu. Orbeka po dał rękę gospodyni, towarzystwo z kieliszkami, ze śpiewem, procesyą, przeszło do bawialnego pokoju.
Ale tu było za gorąco, więc jedni pod lipy, drudzy w ganek, inni do ogrodu wynosić się, zaczęli; towarzystwo dzieliło się, rozłamywało, grupowało, wedle powinowactw.
Podkomorzyna wszakże schwyciwszy głównego gościa; tego, o którego jéj szło najbardziéj, nie myślała go puścić tak łatwo. Miała ona swe projekta,