Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pieśni i głos nie tyle może budziły zajęcia, co mimika wyborna, śmiała, pełna charakteru, która im towarzyszyła. Ruchami bowiem, czego w słowach i dźwięku muzyki brakło, dopełniał.
A im dłużéj śpiewał, tem więcéj zdało się, że sam się pojąc pieśnią coraz bardziéj, goręcéj, zapalczywiéj, nucił, poczynając co chwila nowe piosnki.
W tém zdala od Krakowskiéj bramy począł się zbliżać, tocząc majestatycznie, po bruku powóz otwarty. Walek, którego oczy latały do koła, rzucił nań wejrzenie i jakby go co pochwyciło, podniosło — wstał nagle, wlepił zrenice strasznie, pochylił się, oddech zatrzymał — osłupiał.
W powozie siedziała naróżowana skandalicznie, wybielona i wytynkowana, otyła, pulchna, uśmiechnięta babina, prościéj mówiąc, pani baronowa Klapka, cała w koronkach, w jedwabiach, w łańcuszkach, bransoletach, piórach i tyftykach, spowita i pootykana, z bonończykiem na kolanach, a małżonkiem prawowitym u boku. Patrzała na miasto rodzinne z góry karety roztwartéj, jak miłościwa pani i królowa, która uśmiechać się raczy swéj ziemi.
Szalony Walek poznał ją, a w miarę jak mu na jéj widok pamięć powracała, bladł, mienił się. Gdy powóz zbliżył się ku kościołowi, nagle jakby piorunem ciśnięty, popędził doń, krzycząc:
— Mira! Mira!
Woźnica widząc odartego człowieka napadającego na ekwipaż, myślał, że ocali baronostwo od niebezpieczeństwa zacinając konie, żebrak znalazł się właśnie przed niemi, ręce miał podniesione, padł dyszlem przebity, a powóz lecąc pędem, przebiegł po obalonym...
Nikt nie myślał zatrzymywać państwa baronostwa dla tak błachéj przyczyny, nie ich było winą, że sza-