Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żony, zesłabły, usypiał w krześle i bezwładnego na rękach przenoszono do łóżka.




ROZDZIAŁ XX.

Rok prawie przeżył on w takim stanie, Anna nieodstępowała go na chwilę, miała zawsze nadzieję, że Bóg go jeszcze uleczy, że czas mu przywróci stracone władze, upatrywała polepszenie gdzie go nie było, domagała się u lekarza promyka jaśniejszego, napróżno...
Wreszcie i ją to poświęcenie, ten żywot siostry miłosierdzia wyczerpał, jednego wieczora położyła się z gorączką i niewstała już więcéj. Nędza, posty, smutek, znękanie odjęły jéj siły, przesilenie skończyło się... śmiercią.
Sławskiego na nieszczęście nie było podówczas w Warszawie, został bowiem odkomenderowany jako inżynier na prowincyą; inni znajomi i przyjaciele lub niewiedzieli o Orbece, albo byli rozproszeni, biedny obłąkany został na łasce losu. Przez jakiś czas gospodarz domu, u którego najęte było nędzne mieszkanie na tyłach w oficynie, przez litość miał o nim staranie, ale dnia jednego, gdy zabrakło dozoru, Orbeka przyodziawszy się, widząc samym, wyśliznął na miasto i — już do swéj izdebki nie powrócił.
Pierwsze kroki w ulicy stawił nieśmiało, ale nadzwyczaj pięknym wydał mu się świat otwarty, po długiém jakby więzienném życiu. Siadł pod ścianą, wesoło mu się zrobiło — począł się kłaniać przechodzącym, śpiewać trochę, i... po kilku dniach oswojenia się z brukowém życiem, z nocą na słocie, z ran-