Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nowych, z tém współczuciem, jakie zawsze obudzają miliony. Najlepsze towarzystwa wyrywały go sobie, choć do nich, prawdę rzekłszy, wcale się nie zdawał stworzony.
Życie surowe a ostre, praca ciężka, ocieranie się o ludzi twardych, społeczność młoda, w któréj przebojem musiał się stanowiska dorabiać, wykształciły go wcale nie na salonowego człowieka.
Nie miał ani powierzchowności przyzwoitéj, ani form w świecie wymaganych. Ale ta gruba powłoka ozłocona majątkiem ogromnym amerykańskim, nie zrażała, pociągała owszem ku niemu, gburem by go nazwawszy wyrzucono za drzwi gdyby nic nie miał, milionowego przyjmowano uprzejmie i nader uprzedzająco.
Trzeba też przyznać, że pan Chryzostom Klapka miał wiele przymiotów, któremi za dość oryginalną powierzchowność plantatorską płacił; wiele zdrowego rozsądku, dowcip ostry, umysł żywy i prawdomówność niespotykaną u innych. Nie stary i nie młody, dotąd nie żonaty, chociaż opowiadał, iż się razy kilka swatał, zawsze niefortunne znajdując przeszkody do zawarcia małżeństwa — Klapka skłonny był do poślubienia kobiety dobréj woli, miłego charakteru i stęskniony za niewieściém towarzystwem... Powierzchowność jego nieokrzesana, twarz ogorzała, rysy pospolite, siwiejący włos nie były pociągające — ale w świetle złota jak się to wszystko inaczéj wydaje! Mira i tytułem i twarzą i dowcipem wielce go zaraz zajęła.
Dopatrzywszy tego wrażenia, które kobiety zgadują i przeczuwają tak cudownie, Mira pochwyciła pana Chryzostoma, ogarnęła go, opanowała i użyła wszelkich możliwych środków, aby się jéj ta ofiara z rąk wymknąć nie mogła.