Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w pokoiku przy garderobie dobrze będzie, i polecił Janowi, aby o wszystkich jéj wygodach pamiętał.
Sławski ujrzał z pociechą wielką, że ta mgła, którą boleść jego umysł okryła, rozpraszała się, powracał do nawyknień dawniejszych. Spróbował muzyki, która go nie draźniła, z pyłu wyciągnął książki, słowem, zdawało się, że ożył. Stary Jaś, składając ręce i dziękując Panu Bogu, mówił o tém. Nie było już niebezpieczeństwa w uwiadomieniu go o prawdziwym stanie interesów, o własności niezaprzeczonéj Krzywosielec i ocalonego kapitału. Ale to najmniejsze na nim zrobiło wrażenie, wysłuchał opowiadania, i cicho odszepnął tylko. — Na co to mnie potrzebne! zawsze na resztę życia mam dosyć.
Tak się tedy wszystko, mimo groźnych z początku oznak, złożyło, że Sławski, po kilkunastu dniach pobytu na wsi, mógł śmiało odjechać do Warszawy. Rozstanie było rzewne.
Na parę godzin przed odjazdem, Orbeka ująwszy go pod rękę, wyszedł z nim do ogrodu.
— Przyjacielu mój! rzekł, to pewna, że ci kilka dni życia spokojnych zawdzięczam. Któż wié, co by się ze mną stało, gdyby nie twoja opieka, czuła, macierzyńska, serdeczna! Ale wyratowałeś z wody garnczek rozbity, któremu by lepiéj było może leżéć na dnie. Zawsze to dobroczynny dowód przyjaźni. Wierz mi, że ci umiem być wdzięcznym, że choć nie pokazuję tego może po sobie, znam wszystko coś uczynił i z jaką ofiarą. Chyba uczucie własnego serca ci to nagrodzi. Wyrwałeś mnie, jeźli nie śmierci, to gorszemu od niéj szaleństwu i obłąkaniu. Zwróciłeś na drogę, kazałeś żyć. Dzięki ci przyjacielu! powlokę się do końca, nie musi to być daleko, złamane egzystencye nie mogą trwać długo.
Bądź pocieszony tem, że mi tu będzie dobrze,