szego prawdopodobieństwa nie było. Orbeka chodził na długie przechadzki po okolicy samotny, czasem ze Sławskim, układano spokojnie przyszłe życie w Krzywosielcach.
Niebo było jasne i nic gromu nie zapowiadało — a jednak był on tak blizki!
Ani Sławski nie mający stosunków z tym światem, w którym żyła pani Lullier, ani Orbeka oderwany od niego, nie wiedzieli o losie, który spotkał awanturnicę i o jéj powrocie do Warszawy. Doktór Lafontaine, któremu Sławski nie mógł utaić całéj historyi biednego pacyenta, jeden wiedział, że przyczyną ruiny i choroby była piękna zalotnica, którą on niegdyś widywał po Warszawie i parę razy leczyć probował, gdy jéj chorobę udawać zdało się potrzebném. Dowiedziawszy się wypadkiem o powrocie jéj do Warszawy, z obowiązku lekarza i przyjaciela, pojechał szukać Sławskiego. Ale znaleźć go nie było łatwo, nikt nie wiedział dokładniéj o jego mieszkaniu skrytém gdzieś na trzeciém piętrze niepozornego domu; musiał więc czekać nań u Orbeki, od którego wychodząc, skinął nań, żeby za nim się wymknął.
— Wiesz pan, rzekł doktór, gdy przeszedłszy bramę stanęli na ulicy — wiesz czy nie, że ta niebezpieczna Syrena wasza, znowu jest w Warszawie.
— Kto? kto? spytał, niedomyślając się Sławski.
— Ona tak często zmienia nazwiska, że niepotrafię wam powiedziéć nawet, jak się dziś nazywa... ale znacie ją pod imieniem Miry.
— To być nie może! przerwał, ręce załamując Sławski.
— Mówię panu, że tak jest, dodał Lafontaine, historyi niewiem, przyczyn powrotu nie byłem badać ciekawym, ale wróciła.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/169
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.