Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szy, nie tak nawet świéża i młoda, by się dla niéj po szyję w błoto léźć chciało... Ja tam tego Orbeki nie znam, ależ to idiota, głupiec, któregoby do domu waryatów wsadzić należało. Co ta kobieta z nim wyrabia! Szambelanic, który mimo zakochania, ze śmiertelnym grzechem by się wygadał, i nie może się wstrzymać, aby nie paplał, dziś już na ucho wyspowiadał przyjaciołom, że wczoraj drzwi odkryto, że je w nocy zamurowywać musiał... Śmieją się począwszy od Blachy do przedmieść wszyscy... a ten... dobra dusza... przeprasza swoją Dulcyneję, za niesłuszne podejrzenie!!.
Że toż się miłosierny człowiek nie znajdzie, coby mu oczy otworzył. Dla całego rodzaju męzkiego hańbą jest jego spodlenie..
Sławski patrzał na Walentego, który stał, słuchał i zadrżawszy rzucił się na fotel... przyszedł do niego, był na pół zemdlały.
— Ale na Boga, męztwa! zawołał — sam los podejmuje się twojego ratunku, wyrwijże się z tego piekła... miéj odwagę, miéj postanowienie — przekonywasz się przecie!...
Orbeka nic nie mówił, był jak za bity.
— Cóż mam robić? spytał drżący.
— Co? natychmiast iść, pakować się, wyjechać i nie widząc się zerwać... jeźli się z nią zobaczysz, nie oprzesz się jej; znam cię, ona ci wmówi co zechce.
— A jeźli ona jest niewinną? wybąknął po chwili Walenty, błagające rzucając na przyjaciela wejrzenie.
Sławski ruszył ramionami z politowaniem... był zarazem gniewny i rozrzewniony.
— Straciłem głowę, — począł Orbeka — niewiem już co robić — rozrządzaj mną... co chcesz każ, — spełnię.