Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedz tylko słowo, jutro mnie tu nie będzie, jak ptak potrzęsę skrzydłami i ulecę... Jestem ci zawadą, ciężarem, ruiną, niestety! jestem samolubną, niegodziwą... dziwaczką.
To mówiąc wstała... Orbeka był coraz bardziéj zmięszany, chciał już rzucić się jéj do nóg, przebłagać, gdy Mira obrachowawszy że może przeciągnąć scenę, a potém z niéj skorzystać, wstała nagle, przykryła oczy chustką i wybiegła zatrzaskując drzwi za sobą.
O biedneś ty serce ludzkie! nieraz, a nieraz w życiu dajesz się oszukiwać czując oszukaństwo, tak ci potrzeba wiary, nadziei i miłości!! A szukać ich, gdzieindziéj jak w sercu człowieczem nie umiesz.. Sto razy zdradzone wracasz do tego wyschłego źródła po nowe męczarnie, które są nową rozkoszą... Rozum wskazuje ci ten licho przyodziany łachmanem fałsz, którego nagość świéci przez wydarte dziury zużytéj opony, a jednak... idziesz jak ptaszę na wabik nieudolnego łowca, który miłością cię łudzi.
Orbeka został zrozpaczony na dole, Mira pobiegła do siebie, mało co zaniepokojona tą historyą całą, bo była aż nadto pewna, że się ona jéj zwycięztwem skończyć musi.
Zaledwie wyszła, zapukano... była to ta natrętna Anulka, która szpiegowała boleść biednego pana, przez litość dla niego, jak mucha, która lata nad ogniskiem, gdy się w niém druga pali.
— Jakiś pan chce się widzieć...
— Jakiż to pan? spytał Walenty, i zaraz na myśl przyszedł mu Sławski — prosić go.
Drzwi się otworzyły, był to w istocie Sławski, który dowiedziawszy się w domu, że go szukał Walenty, sądząc się potrzebnym, przybył natychmiast.