Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rychło... On był rad, że mógł z uszanowaniem końce jéj paluszków ucałować — jemu tak mało było potrzeba!.. tylko łudzić się tém, że był kochanym.
To złudzenie utrzymać umiała Mira, bo ją nagle porywała zgryzota i niepokój, obawa aby go nie straciła, i gdy się poczuła winną długiéj obojętności, łacno odegrywała komedyą przywiązania, namiętności, czułości... Padała mu do nóg, obsypywała go pieszczotami.. a biedne człecze odchodziło we łzach uszczęśliwione.
Żył potém długo tym datkiem, rozpamiętywając go w ciszy.
Śmiano się z niego na dworze jego królowéj, ale on o tém nic nie wiedział; ona jednak sama oszukując go po trosze, bawiąc się w zaloty rozliczne, w intryżki wiązane na wszystkie strony, przy sobie nie pozwalała słowa powiedziéć przeciwko niemu. Czynem go nieraz lekceważyła, ale miała ten jakiś punkt honoru, że go kazała szanować.
To życie rozproszone, trzpiotowate, po za domem zawsze lub w tłumie, umiała Mira wszakże tłómacząc się z niego przed Orbeką, odmalować mu jako najniewinniejsze w świecie.
W fałszu była niezrównaną mistrzynią, była w nim prawdziwym artystą; opowiadała mu z największemi, najprawdopodobniejszemi szczegółami sceny wymyślone, nie bywałe, które na razie tworzyła, z taką sztuką, że przysiądz było potrzeba, iż musiały być prawdziwe. Opowiadała o ludziach którzy nie istnieli, o wypadkach nie bywałych, o sobie, o Warszawie, to co jéj dogodném było dla przedstawienia mu się w promienistym ideale. — A że Orbeka z tamtym jéj światem, w którym ona żyła, żadnego nie miał stosunku, nie mógł więc wcale