Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Okruszyny zbiór powiastek rozpraw i obrazków T.3.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pana, poglądał z podniesionym łbem w drzwi do sieni. Ujrzawszy kniazia, parsknął, Eufrozyna pogłaskała go po szyi. W milczeniu dosiadł kniaź Ostafi bieguna, i żegnając dzieci skinieniem ręki, wyprostował się, poprawił czapki i ruszył.
Dymitr i Eufrozyna zostali patrząc na odjeżdżającego, i przypadli na ławie milczący z początku.
Słońce zachodziło. Cisza była do koła, ptaszki tylko w lipach świegotały.
Pierwsza kobieta z westchnieniem odezwała się do brata:
— Dymitrze! niespokojnam o ojca!
— I ja — odparł Dymitr — nie puściłbym go samego, ale konia nie mam.
— Konia by ci pożyczył stary Wydżga.
— A jak ciebie samą jednę zostawić?
— Mnie? cha! cha! czyż to raz pierwszy? cóż mi się tu stać może? nie dałażbym sobie rady? Ja i stara Magda, mogłybyśmy choć z Tatarami pójść w zapasy, tak odważne mamy serce. Doprawdy, poszedłbyś do Wydżgi i pożyczył konia.
— Ale ojciec zostać kazał!
— Ja biorę na siebie nieposłuszeństwo. Sam mówiłeś, że się lękasz zasadzki. A choć kniaź Ostafi czterech się nie ulęknie, któż silny na zdradę? Idź do Wydżgi po konia.
Gdy tych słów domawiała — dobry wieczór kniaziom! — dało się słyszeć od płotu, i z za ostrokół łysa głowa błysnęła i ręka czapką potrząsająca.
— Otóż sam Wydżga, jakby przeczuł, że go potrzeba! — żywo zawołała Eufrozyna i wybiegłszy z ganku, dodała:
— Prosimy do siebie!
— A knaź Ostafi? — rzekł Wydżga.
— Wyjechał do Łucka.
Szlachcic z tamtej strony płotu zniknął, po chwili pokazał się na przełazie i stanął w dziedzińcu.
Był to stary już człowiek, trochę opasły, rumiany, łysy, pogodnej twarzy, długich wąsów siwo-kasztano-