Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Śmiało powiedziéć mogę że od upadku na duchu ocaliła mnie tylko praca i zamiłowanie w literaturze, ale w początkach, gdy wypadki r. 1830-go i 1832-go przerwały studya uniwersyteckie, zostawiony sam sobie, błąkałem się i rzucałem, niemogąc drogi znaleźć i kierunku wytknąć.
Zachcianki były niezliczone, wszystko pociągało, nęciło, rozmarzało, a ten niezmierny głód i pragnienie wiedzy szkodziły porządnemu kształceniu się i wyborowi drogi pewnéj. Śmiéch i strach ogarnia przeglądając pozostałości z tych czasów... Wyciągi z Locke’a, cały traktat Galla o kranioskopii, tłumaczenie gramatyki arabskiéj Volney’a, przekłady z Plutarcha, porozpoczynane poemata i powieści, rozprawa o języku, dykcyonarz — a obok tłumaczenie Kocka...
Z Lindego wypisałem naówczas co tylko mogło posłużyć do zamierzonego Glossarium starego języka polskiego, które na tém stanęło. W głowie wirowały i przewracały się najzuchwalsze plany... Nauki przyrodnicze walczyły jeszcze z literaturą, i historyą, ale wkrótce pokonane zostały. Skończyłem na niedokończonéj anatomii i na rozpoczętéj fizyologii.
Tymczasem pociągało i życie, a nie umiałem oszczędzać nigdy. To, co z domu przychodziło, nie wystarczało, robiły się długi, a naówczas tłumaczenie po dwadzieścia pięć rubli od tomu było jedyną deską wybawienia. Glücksberg, nieoszacowany p. Teofil, dawał czasem zaliczki do wysokości jednego rubla srébrnego.
Z tym rublem, który miał głodny żołądek nakarmić, wybiégało się wesoło na ulicę. Jak na złość nasuwał się znajomy izraelita, roznoszący stare, stare książki...
Jak dziś pamiętam tego Brauna, tę „Polonia defensa contra Barclaium“, i „Mowy Ossolińskiego,“ za które nie mogąc zapłacić, oddałem mało co podnoszoną surducinę.
Ileż to podobnych rzadkości nabywało się naówczas nierozmyślnie za ostatki odzieży, aby