Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i staje się przyjętą, uznaną, niezachwianą prawdą — mamy tego niezliczone dowody. Na chorągwiach ludzkości nieraz już zapisywały się godła, które najłagodniejszéj krytyki wytrzymać nie mogą. Ale raz poszanowane i uznane stają się czczoną relikwią, któréj potém nie godzi się tknąć, aby nie być za świętokradzcę okrzyczanym. Haseł takich jest wiele. Między innemi znajduje się — równość ludzi. Gdzie? jaka? kiedy mogła się znaleźć równość pomiędzy ludźmi?? — na to odpowiedziéć nikt nie potrafi.
Dość jest powierzchownego wejrzenia na świat dla przekonania się, że równości niéma, nie było i być nie może.
Powiedzą może: „Równość przed prawem!“ — ale i ta zasada jest fałszywą. Przed prawem téż człowiek równym nie jest, bo tenże sam występek w różnych warunkach popełniony przez ludzi mniéj lub więcéj wykształconych, jest téż mniéj lub więcéj karygodnym. Niéma dwóch ludzi na świecie, choćby do siebie najpodobniejszymi byli, zupełnie równych, tak jak dwu liści na drzewie całkiem jednakowych.
Zkąd i jak przyszliśmy do pojęcia o równości ludzi?? — niepodobna zrozumiéć. Rzeczywistość co chwila dowodzi przeciwnie najogromniejszych odstępów i różnicy.
Pojęcie równości pociągnęło za sobą mnóztwo bałamuctw i zastosowań, jakie z niego wypłynęły. Jest ono wbrew przeciwne doświadczeniu, namacalnéj prawdzie, a jednak uchowało się jako zasada niewzruszona...
Nie godzi się dziś powiedziéć, że ktoś drugich głową przerasta i jest téż więcéj wart od nich, lub że mu się należy pewne poszanowanie i względy.
Wszyscyśmy równi! Wygodnie z tém bardzo małym, ale nie olbrzymom, którym głowy ucina nieubłagane to hasło...